Wczoraj pochwaliłam się na Facebooku, że wysłałam „Chichot chochlika” do agencji literackiej – zobaczymy czy będą zainteresowani. Od kilku dni przygotowywałam się do tego zarówno psychicznie jak i wprowadzając do książki ostatnie szlify. Od korekty odciągała mnie myśl o tym, że muszę napisać notkę na bloga, ale nie notkę na bieżąco. Notkę, którą opublikuję, gdy dostanę odpowiedź odmowną.
Zdałam sobie sprawę, że często w ten sposób radzę sobie ze stresem oczekiwania: przygotowuję się na najgorsze. Czy to jest dobra strategia? Chyba tak, pozwala nie tylko ocenić realny wpływ ewentualnej porażki na życie, ale oswoić emocje i przygotować sobie miękkie lądowanie.
Już wiem, że jeśli przyjdzie odpowiedź odmowna, to nic się nie stanie. Nie mam wielkich planów związanych z tą książką. W żaden sposób moje życie nie jest zależne od powodzenia finansowego tego przedsięwzięcia. Oczywiście, jeśli na tym zarobię, to znajdę sposób na wydanie tych pieniędzy, ale mój budżet na najbliższy rok nie opiera się na założeniu, że książkę uda się sprzedać. (Tak, opracowuję budżet sporo do przodu.)
Co zrobię, gdy otrzymam odmowę? Będę żyć dalej powoli odkładając pieniądze na wydanie na własny koszt. A może spróbuję wysłać ją gdzieś jeszcze? Na razie czekam aż oni odpowiedzą. I co odpowiedzą. Innych opcji będę szukać później.
Jak się będę czuła, gdy odrzucą moją książkę? Pewnie, że będzie mi smutno, przykro, trochę będę się czuła zraniona. Włożyłam w to mnóstwo pracy, zżyłam się z moimi bohaterkami, nie będę obojętna wobec odrzucenia mojego dzieła.
Tu akurat konsekwencje złej wiadomości są mizerne i nawet nie mam się na co przygotowywać tak naprawdę. Pamiętam, jak czekając na wyniki matury układałam plan awaryjny. W razie czego chciałam jechać na rok za granicę, żeby popracować i poprawić znajomość języka. Plan oczywiście okazał się całkowicie zbędny – na maturze osiągnęłam bardzo satysfakcjonujące wyniki.
Uważam, że takie przepracowanie najgorszego scenariusza bardzo pomaga. W tej chwili stresuję się już znacznie mniej niż kilka dni temu. Tamte potworne istoty, które właśnie oceniają moją książkę nie są w stanie mnie dosięgnąć, a tym bardziej nie są w stanie mnie skrzywdzić. Nie ma czego się bać. Odpowiedź odmowna to nie koniec świata. Jeśli nie uda się z tą książką, to może uda się z kolejną. Jak nie u nich, to może gdzieś indziej. Będzie dobrze.
Warto wierzyć, że może się udać, że można odnieść sukces, ale warto też mieć plan B, tak na wszelki wypadek.
Właśnie dostałam potwierdzenie, że moja książka została przyjęta do recenzji. Trzymajcie kciuki.