Wigilia jaką kocham – trochę o wigilijnych zwyczajach

Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia!

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć trochę o świętach, jakie ja znam i kocham (ale jakich nigdy nie zorganizuję).

Dla mnie święta to przede wszystkim wigilia u mojej babci – w tej chwili tylko co drugi rok, bo raz jesteśmy u moich dziadków, a raz u moich wspaniałych teściów. Święta w domu moich dziadków są takie na 200% – wszystko jest wielkie, wszystkiego jest dużo i wszystko jest bardzo, bardzo tradycyjne.

Głównodowodzącą jest moja babcia. Przez wiele lat co roku w grudniu ręcznie przygotowywała ozdoby świąteczne, dziś nie ma już siły, lecz ozdoby z poprzednich lat pozostały: chińczyk z głową z jajka, różnego rodzaju aniołki, kołyski z pudełek po zapałkach wypełnione kolorową bibułą i mnóstwo innych błyszczących abstrakcji.

Zawsze jest wielka, żywa choinka. Taka po sam sufit, a sufit jest wysoko. Choinka ugina się od kolorowych lampek (które co roku nie chcą działać), baniek, łańcuchów, ręcznie robionych zabawek, anielskiego włosia… Babcia co roku każe zawiesić wszystko co jest, bo taką choinkę pamięta z dzieciństwa, a dziadziu narzeka, że babcia dziecinnieje na starość… I tak co roku. Od jakichś 20 lat.

W wigilię panuje post absolutny. To znaczy jeść, ale nie więcej niż w środę popielcową. Dobrze, że można podjadać, jak babcia nie widzi. Potrawy wigilijne przygotowywane są na kuchni kaflowej w piwnicy. W domu są dwie normalne kuchnie, a w nich dwie zupełnie normalne kuchenki gazowe używane na co dzień, ale na święta uruchamiana jest kuchnia na drewno.

Zanim przejdę do potraw, to jeszcze chwilę poświęcę opłatkowi i łamaniu się nim. Co roku dziadziu chce smarować opłatek miodem, bo twierdzi, że tak powinno być w rodzinie pszczelarza (a dziadziu jest pszczelarzem), a cała rodzina podnosi raban, bo opłatek z miodem, chociaż smaczny, jest bardzo niepraktyczny: brudzi i nie chce się łamać.

Dziadziu co roku składanie życzeń zaczyna od oficjalnego przemówienia zaczynającego się słowami: „Żono moja Aleksandro…”. Jest też czytanie Ewangelii i modlitwa. I światełko betlejemskie.

Ach! Prawie bym zapomniała o wkładaniu pieniędzy pod sianko! Żeby pieniądze się mnożyły w nadchodzącym roku pod sianko przed wieczerzą wigilijną wkłada się chociaż trochę drobnych. Następnego dnia powinno się je wyjąć i nosić w portfelu, żeby się mnożyły.

I wreszcie potrawy. 12 albo więcej. Plus tragiczny zwyczaj, że każdej należy spróbować. Na szczęście zwyczaj powoli wymiera.

  1. Barszcz z uszkami – o tyle różni się od barszczu jaki jada się w domach moich znajomych, że jest robiony z kiszonych buraków. Kwaśny i wyrazisty, ja tylko taki barszcz lubię, mój mąż potrzebował trochę czasu zanim się przyzwyczaił. Poza tym co roku barszcz jest bardzo ostry, przez lata winna temu była moja ciocia. To była czwarta wigilia, jak jej z nami już nie ma, a barszcz jak był za ostry, tak dalej jest. Gdy dwa lata temu przyprawiałam go osobiście to pokrywa od pieprzniczki odpadła i prawie wszystko, co było, poleciało do zupy. Ciocia czuwa, by barszcz był dobrze doprawiony.

  2. Pierogi ruskie

  3. Pierogi z kwaśną kapustą

  4. Pierogi ze słodką kapustą

  5. Pierogi z powidłem śliwkowym – tzw. „powidlaki”

  6. Karp smażony

  7. Ryba w galarecie – galareta jest słodkawa, cebulowa, mętna i szarawa. Szczerze mówiąc nie przepadam za nią.

  8. Ryba po żydowsku – danie już wycofane z wigilijnego menu, nie pamiętam jak smakowała, bo od kilku lat już nie gości na naszym stole, ale sam pomysł ryby w sosie piernikowym przemawia do mnie i na pewno kiedyś będę ją przyrządzać.

  9. Kutia – typowo wschodnie danie (babcia pochodzi z Kresów), namaczana pszenica z miodem, makiem, orzechami i skórką pomarańczową.

  10. Kluski z makiem – znów mak, orzechy, skórka pomarańczowa i miód, tym razem w towarzystwie klusek. (Dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę z dziwności współistnienia tych dwóch dań jako odrębnych bytów na jednym stole, ale to chyba dlatego, że wolę kutię, a kluski z makiem omijam.)

  11. Groch z kapustą – groch, kapusta, olej konopny i na pewno coś jeszcze, ale nie pamiętam. Ten olej konopny zapadł mi w pamięć, bo strasznie trudno go kupić.

  12. Grzyby smażone – jedno z moich ulubionych dań. Po prostu suszone kapelusze grzybów, odmoczone żeby odzyskały trochę życia, panierowane i usmażone.

  13. Strudel – kolejne ważne dla mnie danie. Cienkie ciasto, dosłownie cienkie jak kartka papieru, cienkie tak, że aż półprzezroczyste, a w nim jabłka, cynamon i rodzynki. Podawane na ciepło. Nigdy go nie robiłam, wiele razy widziałam jak robi je moja babcia, wymaga to wprawy i umiejętności, mam nadzieję, że mi też kiedyś wyjdzie.

  14. Kompot z suszek – tu chyba wiele pisać nie trzeba.

  15. Ciasta. W liczbie mnogiej. W tym roku tylko 4, bo babcia ma już 88 lat i siły już nie te, ale przez lata 6 było standardem. I zawsze wszystkie nieudane. (To znaczy: wszystkie ciasta zazwyczaj są rewelacyjne, ale babcia zawsze mówi, że tym razem wyjątkowo jej nie wyszło.)

  16. Kwas chlebowy – domowy, jasny, gazowany, ze skórką cytryny i rodzynkami. Mniej chlebowy niż ten kupny, ale bardzo smaczny. I podobno dobry na trawienie. Na pewno niebezpieczny i wybuchający, jeśli potrzymać go w cieple chwilę za długo. Nikt chyba nie jest w stanie policzyć ile razy moi dziadkowie musieli malować ściany i sufit, bo ktoś nieuważnie otwierał nadętą butelkę. Przynajmniej raz wystrzelona zakrętka rozbiła lampę.

Prezenty pod choinką w mojej rodzinie zostawia Aniołek. Skąd się wziął? Nie mam pojęcia. Znajomym zazwyczaj pod choinkę prezenty przynosi Mikołaj lub Gwiazdka, a ten Aniołek to tak tylko jakoś u nas.

Kolejna rzecz, o której prawie zapomniałam: jeśli zagląda się pod choinkę, to prezenty mogą zamienić się w kamienie. Naprawdę! Sama widziałam jak mój kuzyn dostał kamień.

Po wigilijnym obżarstwie następuje pierwszy dzień świąt i pojawia się pieczony indyk, na którego nikt nie chce patrzeć. Ale babcia z uporem maniaka indyka piecze, bo może akurat w tym roku ktoś będzie miał ochotę na obiad? Cuda się zdarzają, szczególnie w Boże Narodzenie.

Na stole zawsze jest puste nakrycie. Symbolicznie. Mniej symboliczne jest to, że co roku po potrawy przychodzą lokalni alkoholicy, bezdomni, najpierw był jeden, potem kolejny, obaj już nie żyją, ale dalej znajdzie się ktoś, kto wie, że tutaj dostanie trochę potraw. W ogóle w domu dziadków przez cały rok panuje zasada, że trzeźwemu jedzenia się nie odmawia.

Kolejna śmieszna świąteczna rzecz: Dziadziu opowiada, że w jego domu panował zwyczaj rzucania grochem z kapusta w sufit. Osoba, która przykleiła w ten sposób najwięcej grochu do sufitu miała doznać najwięcej szczęścia w nadchodzącym roku. Babcia wspomina coś podobnego, tyle że z kutią. Co roku ktoś wnosi o kultywowanie tej pięknej tradycji, lecz seniorzy rodu nie dają zgody.

Co ciekawe, święta u moich dziadków są praktycznie bezpiernikowe, za to, z jakichś powodów, mocno kojarzą mi się z bombami fasolowymi, chociaż chyba bomby nigdy nie gościły na świątecznym stole. Wydaje mi się, że babcia przygotowywała je w adwencie gdy byłam dzieckiem i zajadałam je podczas przygotowywania ozdób choinkowych. Bomby fasolowe to słodkie kule, których głównym składnikiem jest fasola.

A u Was jakie zaskakujące potrawy czy tradycje goszczą w ten wyjątkowy dzień?

Jeśli komuś się wydaje, że tę notkę już kiedyś czytał, to ma pewnie rację – publikowałam ją rok temu pod poprzednim adresem, ale przypadkiem ominęłam podczas przenosin, więc dzisiaj odrobinę ją poprawiłam i publikuję ponownie.

Tak na marginesie: Mnie niestety w czwartek dopadła ospa i dopiero dzisiaj zaczynam w miarę funkcjonować. Naprawdę, jeśli nie przechodziliście ospy – zaszczepcie się.

Post Author: Rozwyrazowana

Mam 25 lat, męża, dwoje dzieci, wielkie plany i ambicje. Przede wszystkim marzę o tym, by moja pisanina została kiedyś wydana. Na razie skończyłam pisać pierwsza książkę i pracuję nad drugą. Poza tym w zeszłym roku schudłam 30 kg, więc temat odchudzania, zdrowego żywienia i ćwiczeń też jest mi bliski.

4 thoughts on “Wigilia jaką kocham – trochę o wigilijnych zwyczajach

    jotka

    (27 grudnia 2016 - 07:32)

    Bardzo ciekawe rzeczy czytam u Ciebie, ja też robiłam barszcz z kiszonych buraków, potraw było dużo, bo spędzaliśmy wigilię u syna w Poznaniu i potrawy przywieźli też rodzice jego partnerki, musieliśmy postawić na dodatkowym stoliku.
    Takie wigilie i święta u dziadków pamięta się całe życie 🙂

      Rozwyrazowana

      (27 grudnia 2016 - 18:35)

      Moi dziadkowie mają ogromny dom, z wielkim drewnianym stołem, który po rozłożeniu ma pewnie ze 4m. Niekoniecznie przepadam za innymi meblami dziadków, ale marzy mi się mieć kiedyś dom, a w nim taki stół, przy którym można wszystkich posadzić i na którym też się dużo zmieści.

    Śpioszek

    (27 grudnia 2016 - 09:35)

    Fajnie jest poczytać o tradycjach w czyimś domu. U mnie babcia nie robiła nigdy sama ozdób, bo ma ich wystarczająco i nie były jej potrzebne. Nie mamy też 12 potraw, bo i tak tego nikt nie je, ale nie ubolewamy nad tym. Za to w Wigilię dziadek przywozi nam chleb, czytamy Pismo Święte, a składanie opłatków odbywa się przy zgaszonym świetle i zapalonych świecach. Nie mamy też jakiejś mowy przed składaniem życzeń, ale w tym roku babcia przywitała nas tymi słowami „wiecie co? Wspaniałą mam tą rodzinę”.

      Rozwyrazowana

      (27 grudnia 2016 - 18:31)

      Moja babcia nie robiła ozdób z konieczności, tylko dlatego, że kiedyś jej tato sam przygotowywał ozdoby i babci kojarzy się ten zwyczaj z dzieciństwem. Babcia jest bardzo, bardzo przywiązana do wszystkiego, co ma związek z jej dzieciństwem. Wszystko musi być tak jak kiedyś. Ma to swój urok ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *