Nie mam czasu, bla, bla, bla. Życie pędzi jak szalone i trochę innych frazesów. W każdym razie naprawdę nie mam czasu pisać, dlatego pędzę do Was z kolejnym odgrzebanym opowiadaniem. Tym razem nie takim starym, bo napisanym półtora roku temu.
***
Są takie rzeczy, które po prostu nie mają prawa się udać. Do tej kategorii zdecydowanie należało poderwanie Moniki. W Monice zakochałem się w momencie, w którym ją zobaczyłem, a więc pierwszego dnia studiów drugiego stopnia. Była piękna, była bystra i zawróciła mi w głowie nie mniej niż wyrwanie się na studia z domu. Równocześnie była taka odległa. Wzdychałem do niej i planowałem jak najlepiej do niej podejść. Atakować nagle, czy powoli oswajać? Czego potrzebuje i oczekuje kobieta taka jak ona? Myślałem o tym długo, a nawet sięgnąłem po internetowe poradniki podrywania, choć do tego wstyd mi się było przyznać przed samym sobą. Taki samiec alfa… Dobra, samiec beta, ale nawet samiec beta nie powinien potrzebować takiego poradnika. Powinienem mieć to chyba w genach? W sensie chęć i umiejętność przedłużenia gatunku. Problem był w tym, że chociaż chęci były, to nie miałem pojęcia jak mam się zabrać za krok pierwszy, a więc po prostu rozpoczęcie rozmowy.
Po miesiącach marzeń i zbierania odwagi zaprosiłem Monikę do siebie pod pretekstem wspólnej nauki. Przyszła, lecz gdy zobaczyła mnie w eleganckiej koszuli, świece, kwiaty i to wszystko, nad czym tak bardzo się napracowałem, powiedziała tylko „Nie na to się umawialiśmy” i wyszła. Zabolało. I męska duma i zranione uczucia. Męska duma bolała jeszcze bardziej, gdy opowiedziała o tym naszym wspólnym znajomym. Wyszedłem nie tylko na głupka, ale na jakiegoś trochę przerażającego typa.
Wtedy pojawiła się Paulina, która również studiowała z nami. Podeszła po prostu i powiedziała: „A ja uważam, że to, co zrobiłeś było po prostu słodkie.”. Zaczęliśmy rozmawiać. Regularnie rozmawiać. Odkryłem, że Paulina się we mnie podkochuje. Nie od razu dałem po sobie poznać, że wiem, że nie traktuje mnie jedynie jak przyjaciela, bo nie wiedziałem co w tej sytuacji zrobić. Jej próby poderwania mnie mile łechtały moje ego tak brzydko potraktowane przez Monikę. Pozwoliłem jakiś czas się podrywać. Wiedziałem jednak, że nie powinienem tego przeciągać, bo Paulina była w porządku. Czułem, że nie powinienem igrać z jej uczuciami. To by nie było fair. Zabierałem się do tego stawiania sprawy jasno jak pies do jeża, aż w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl: czemu w sumie mam to kończyć? Paulina była przecież w porządku. Była miła, niebrzydka, dobrze nam się rozmawiało. Nie była to Monika, nie pociągała mnie jakoś szczególnie, ale nie widziałem powodów, żeby nie spróbować. W końcu i tak podobno z miłości niewiele zostaje po kilku latach, jedynie przyzwyczajenie. A przyzwyczajony do Pauliny już byłem. Tak więc zostaliśmy parą. Oficjalnie. Monika jak pierwszy raz nas zobaczyła uśmiechnęła się do mnie. Wydawało mi się, że tym uśmiechem chciała przekazać: „Nie zastąpisz mnie nią”. Może to była tylko moja nadinterpretacja. Może zobaczyłem w tym uśmiechu to, co chciałem zobaczyć. Nie wiem.
Wiem, że naprawdę nie potrafiłem zakochać się w Paulinie. Było nam dobrze, nie nudziliśmy się razem, ale to po prostu nie było to. Coraz bardziej czułem się stłamszony i trzymany w złotej klatce. A Paulina coraz mocniej oplatała mnie, jak bluszcz. Ona chyba wiedziała co czuję i w ten desperacki sposób szukała we mnie miłości. Tak jakby chciała mocnym uściskiem tę miłość ze mnie wycisnąć, a ja zaczynałem się dusić. W końcu, po roku, gdy zaczęła naciskać, żebyśmy zamieszkali razem, coś we mnie pękło. Powiedziałem jej, że to między nami nie działa i nigdy nie będzie działać, że ją przepraszam. I po prostu wyszedłem. Nie było to eleganckie skończenie tak długiej znajomości, wiem o tym, ale w tamtym momencie nie było mnie stać na nic więcej.
Jeszcze przez dwa miesiące widywałem Paulinę na uczelni. Widziałem jak schudła, widziałem jej podkrążone oczy i spojrzenie pełne wyrzutu. Muszę przyznać, że Paulina miała klasę: nie powiedziała nikomu jak źle ją potraktowałem, nie nastawiła ludzi na roku przeciwko mnie, choć w zupełności sobie na to zasłużyłem. Dwa miesiące po rozstaniu oboje się obroniliśmy i to był koniec naszej historii, o ile nasza historia kiedykolwiek istniała.
Kilka dni po obronie szedłem ulicą. Właśnie wracałem z rozmowy kwalifikacyjnej. Wtedy zobaczyłem na przystanku dziewczynę i cały świat zadrżał, tak jak wtedy, gdy zobaczyłem Monikę. Niewiele myśląc podszedłem do niej i wypaliłem pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– Zostaniesz kiedyś moją żoną, – powiedziałem i zapragnąłem zapaść się pod ziemię. Związek z Pauliną ani trochę nie poprawił moich umiejętności uwodzenia kobiet. Ku mojemu zaskoczeniu dziewczyna się zaśmiała, przechyliła głowę i przyjrzała mi się z zaciekawieniem.
– Naprawdę? A kiedy?
– Za trzy lata, 13 czerwca, – odpowiedziałem brnąc w tę bzdurę. Wiele opcji nie miałem. Mogłem rozmawiać z nią o tym nieszczęsnym ślubie, albo uciec.
– A czemu akurat wtedy? – Miałem szczęście, nie wyglądało, by była poirytowana, jedynie bardzo rozbawiona.
– Bo wtedy kończę 28 lat. 28 lat to dobry wiek, by się ożenić.
– Chyba masz rację – zgodziła się ze mną. Staliśmy przez chwilę w ciszy, miałem już odchodzić, gdy ona znowu się odezwała. – Chcesz ze mną brać ślub, a nie zaprosisz mnie nawet na kawę?
Tak więc zaprosiłem ją na kawę. A potem na kolejną. I kolejną, i kolejną. A jutro, w moje 28 urodziny bierzemy ślub.
Tu historia mogłaby się skończyć, ale dzisiaj dowiedziałem się czemu mój wspaniały sposób na podryw zadziałał. Tamtego dnia Agnieszka odwiedziła babcię. A babcia, jak wiele babć tego świata, zaczęła ją wypytywać kiedy wreszcie jej ukochana wnuczka znajdzie sobie męża. Rozmowa zmieniła się w utarczkę słowną, którą skończyła się Agnieszki słowami, że jakby chciała, to jeszcze dzisiaj znalazłaby sobie męża. Babcia skwitowała to powątpiewającym uśmiechem i wiele znaczącą ciszą, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. I dosłownie pięć minut później zjawiłem się ja proponując jej małżeństwo. Jak mogłaby mi odmówić, gdy w grę wchodziło pokazanie staruszce, że się myli?
5 thoughts on “Opowiadania: Sposób na podryw”
borntobemybaby
(17 lutego 2017 - 18:42)Powtórzę się, że bardzo dobrze piszesz i że świetnie czyta się Twoje prace. Opowiadanie choć krótkie, to wciągające i ciekawe. Chwytliwy motyw, pomysł. Naprawdę bardzo na tak! 🙂 Pozdrawiam ciepło.
Rozwyrazowana
(19 lutego 2017 - 18:52)Dziękuję bardzo! Dalej siedzę nad korektą drugiej książki i zaczynam w siebie wątpić, więc Twoje słowa są dla mnie bardzo ważne!
jotka
(18 lutego 2017 - 18:31)Bo są rzeczy , o których filozofom się nie śniło…i jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
Rozwyrazowana
(19 lutego 2017 - 18:51)Mi ciężko nie wierzyć w przeznaczenie. Mojego męża spotkałam zupełnie przypadkiem w Krakowie na wielkiej imprezie. A wychowaliśmy się na tym samym osiedlu. Moja mama znała go wcześniej niż ja, moja przyjaciółka podrywała go w piaskownicy i tak dalej, a mimo tego nigdy wcześniej nie wpadliśmy na siebie.
L.B.
(20 lutego 2017 - 12:00)Świetne opowiadanie, spodobało mi się! Samiec beta ;D. Ach, ten brak doświadczenia. Paulina jednak ze wszystkich postaci stała się tą, którą polubiłam najbardziej.